Elena
Złapałam miecz i pobiegłam na dwór. Spojrzałam na tarcze, która chroniła nas. Anioły ciemności waliły w nią, a ja wiedziałam, że tarcza długo nie wytrzyma. To dziwne, ale miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Jonathan złapał mnie za rękę.
- Będzie dobrze. - szepnął.
- Kogo okłamujesz? Mnie, czy siebie?
- Czy to jest kłamstwo? Wrócimy stąd razem. Wygramy razem.
- Obyś miał racje.
Pocałowałam go i zabrałam swoją rękę. Odeszłam w stronę archaniołów.
- Jaka decyzja? - spytałam kątem oka patrząc w stronę innych aniołów.
- Zdejmujemy tarczę. - powiedział Razjel, po czym usłyszeliśmy trzask.
Wiedziałam z kąt ten dźwięk. Tarcza została rozbita na miliony małych kawałeczków.
- Chyba już nie musimy tego robić. - powiedziałam i wyjęłam miecz z pochwy i obróciłam się w stronę aniołów ciemności.
Nie wiedziałam co nas czeka, ale wiedziałam, że będzie ciężko. Anioły ciemności natarły na nas. Zaczęło się ostateczne starcie. Starcie między niebem, a piekłem. Pobiegłam w stronę paru aniołów ciemności i zaatakowałam je. Poczułam wstręt na widok ich krwi, ale wiedziałam, że nie mam wyjścia. Wbiłam miecz w kolejnego anioła i pobiegłam dalej, gdzieś za nimi krył się Robert, a ja musiałam znaleźć go i zabić, musiałam to zrobić, choć na samą myśl o tym robiło mi się nie dobrze.
Vivien
Biegłam za Luckiem, choć nie miałam pojęcia co on wyrabia. Przez chwile przeszła mi myśl, że zwariował, ale szybko ją odrzuciłam. Złapałam go za ramie, przez co musiał się obrócić w moją stronę.
- Co ty wyrabiasz Luck?
- Ufasz mi?
- Ufam, ale co to ma do rzeczy. Zwariowałeś już? Totalnie cię porąbało?
- Co? Nie. Chcę wam pomóc.
- Jesteś człowiekiem. Nie możesz nam pomóc!
- Już raz wam pomogłem.-zwrócił mi uwagę.
- Tak, ale nie w tak ważnej sprawie.
- Uspokój się Vivien.
W tym samym czasie usłyszeliśmy trzask. Spojrzałam na niebo. Wyglądało jakby tysiące fajerwerk wybuchło na raz.
- Tarcza pękła. - szepnęłam.
- Musimy się pośpieszyć. Chodzi szybko.
Luck złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę zaułka. Znów pomyślałam, że zwariował. Luck podbiegł do ceglanej ściany i wyciągnął jedną z cegieł. Przed nami pojawiło się ciemne, ciasne przejście. Jednak nie zwariował.
Elena
Walczyłam ile sił, jednak aniołów ciemności nie ubywało. Usłyszałam za mną śmiech. Doskonale znałam ten głos. Nie musiałam już szukać Roberta. On sam przyszedł do mnie.
- I jak ci się podoba moje dzieło. - zapytał z dumą w głosie.
- Obrzydza mnie. - warknęłam.
- Naprawdę? Sami przypieczętowaliście swój los. Wszyscy zginiecie. Już ja tego dopilnuje.
Przypominał mi w tym momencie szaleńca. Człowieka chorego psychicznie.
- Tylko ty i ja możemy to zakończyć. - powiedział.
- I właśnie to zamierzam zrobić.
Will
Stanąłem na przeciwko własnego brata.
- Nie musimy tego zrobić. - krzyknąłem do niego. - Jesteśmy braćmi.
- Braćmi! Ty śmiesz mówić mi coś o rodzinie! Ty który ją opuściłeś!
- Nie chciałem tego. - powiedziałem.- Jeszcze możemy...
- Już nie! - krzyknął i rzucił we mnie sztyletem, który ominął mnie.
Wyciągnął kolejny, ale tego nie zdążyłem już uniknąć. Powalił mnie na ziemie. Stanął na de mną z mieczem w ręce. Wiedziałem, że to mój koniec. Wiedziałem, że nie zobaczę już Ever, ani naszych dzieci. Byłem przygotowany na ostateczny cios, który nie nadszedł. Niespodziewanie pomogła mi osoba, po której na pewno bym się tego nie spodziewał.