sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 21 Zazdrościłam im.

Kochani proszę o komentarze.  Dzisiaj trochę z perspektywy Eleny i Jonathana, ale już niedługo wrócimy do Willa i Ever. Miłego czytania.

Ever

Przez ostatni miesiąc nic się nie działo. Elena nie przychodziła do nas, a Ron zastępuje Biankę jako strażnik czasu. Razem z Willem urządziliśmy pokój dla dziecka, a właściwie pokoje dla dzieci. Będziemy mieli bliźnięta. Tego dnia leżałam obok Willa na łóżku. 
- Myślałam nad imieniem dla nich. - powiedziałam.
- No to słucham propozycji.
- Może tak James i Vanessa.
- James. Śliczne imię. Jednak może dla dziewczynki Lucy. 
- James i Lucy Montclaire. - uśmiechnęłam się do Willa.

Elena

Siedziałam sama w pokoju. Musiałam sama uporać się z stratą Bianki. Choć to bolało po miesiącu wyszłam z pokoju. 
- Elen.
Odwróciłam się w stronę głosu. Wołał mnie Ron.
- Wszystko dobrze?- spytał.
- Lepiej. 
- Gdzie Jonathan?
- Na zebraniu. 
- Idziesz do lochów?
- Nigdy tam nie pójdę.
Odeszłam od Rona i udałam się na dwór. Usiadłam na ławce i przyglądałam się latającym aniołom. Zazdrościłam im. Zazdrościłam im tego, że oni mogą latać przy niebie, że czują się wolni, a ja czułam się jak zamknięta w klatce. Czy żałowałam czegoś? Tak. Wielu rzeczy, ale nic z tym nie zrobię. Chciała bym móc cofnąć czas. Zawszę tęskniłam za życiem, a kiedy przydarzyła mi się okazja powrotu wystraszona zostałam. Dotknęłam mojego naszyjnika. Zamknięto w nim mój ból. Moje rany. Fragmenty skrzydeł. Kiedy byłam człowiekiem często spacerowałam w znane tylko mi miejsca. Najczęściej był to klif. Stałam na nim i szeptałam mój żal wiatru, żeby porwał go w dal. Przeniosłam się nad klif. Usiadłam na jego końcu. 
- Żałuje, że jej nie pomogłam. Żałuję, że odeszła. - szepnęłam, a wiatr porwał moje słowa w dal. 
Tylko wiatr znał mnie od zawszę. Tylko on słuchał moich żali. Tylko on był przymnie i za życia i po śmierci. Zaczął padać deszcz. On wyrażał ból, który czułam od środka. Pozwoliłam deszczowi mnie objąć.

Jonathan

Szukałem Eleny na daremno. Przeniosłem się do Londynu. Szukałem jej tam przez dłuższy czas. W końcu usiadłem na murku pomimo deszczu. 
Tak na prawdę, to co jej miałem powiedzieć? Będzie dobrze? Będzie jak dawniej? Przecież to kłamstwo. Elena nigdy nie lubiła jak ją okłamywano. Pewnie siedzi gdzieś teraz. Sama. Zagubiona. Przecież robię co mogę, aby jej pomóc. Robię za mało dla niej. Przez ostatnie lata oddaliliśmy się od siebie, ale dalej cholernie mi na niej zależało. Dalej chciałem ją mieć przy sobie. Jednak ona wymykała mi się. Uciekała. Robiła to od dnia, w którym straciła skrzydła. Chcę jej pomóc, ale nie potrafię. Boję się, że ją stracę. Czuje jak by uciekała mi z rąk. W głowie łatwiej to uporządkować niż jej powiedzieć. Przeniosłem się do pierwszego miejsca, które wpadło mi do głowy. Nad klifem siedziała ona. Przemoknięta, smutna, ale moja. 
- Elen.

Elena

- Elen
Odwróciłam się w stronę mojego imienia. Stał tam Jonathan. Podszedł do mnie i pomógł mi wstać. 
- Eleno. Tak się o ciebie martwiłem. Posłuchaj. Zawszę już będę obok ciebie. Przepraszam cię za wszystko. Za to, że nie udzieliłem ci wsparcia przez ten miesiąc. Za to, że nie pomogłem Biance. Za to, że nie masz skrzydeł. Za to, że nie miałem dla ciebie czasu. Przepraszam cię. Wiem, że musi ci być ciężko i zrobię wszystko, naprawdę wszystko, żeby ci pomóc. Wiem, że się zmieniłem,a ale...
- Jesteś tu. - szepnęłam. - Tęskniłam za tobą.
Jonathan mnie przytulił, a ja uśmiechnęłam się i dodałam.
- Tęskniłam.
- Tęskniłem. - powiedział. - Kocham cię i nic tego nie zmieni. 

1 komentarz:

Jeśli czytasz zostaw po sobie komentarz.